Pociągnąłem nosem tak samo jakby zrobił to tygrys.
-Pewien gond miał koguta. Pożytek z niego był taki, że z nadejściem nocy wlatywał na dach i pilnował chałupy.
Nieszczęście spadło nagle w upalny letni dzień. Ktoś zaprószył ogień, wybuchł pożar i dom spalił się do cna. Tak oto gond został bez dachu nad głową, spalił się również cały jego dobytek. Siedział biedak nad garstką popiołu i gorzko płakał. „Co mam począć - myślał - nie mam ani gdzie się praespać, ani co do ust włożyć. Na co mi teraz kogut, zarżnę go i ugotuję. Przynajmniej się najem". Ptak odgadł jego myśli.
- Mój panie - rzekł - nie zabijaj swego sługi, daruj mi życie. Zdobędę dla ciebie pieniądze i ubranie. Mam jedną pajsę. Kupię za nią wszystko, czego potrzebujesz.
- Chyba zwariowałeś, pleciesz takie głupstwa! -zdenerwował się gond. - Co można kupić za jedną pajsę? A zresztą - machnął ręką - rób, jak chcesz. Co mi tam, możesz spróbować, ale zobaczysz, że tylko wstydu się najesz.
Kogut udał się bezzwłocznie do znajomego kupca.
- Szan owny panie! - zwrócił się do niego. - Mój gospodarz prosił mnie, abym kupił pszenicy za jedną pajsę. Proszę szybko odważyć, bo mi się śpieszy.
Wyrwanemu ze słodkiej drzemki kupcowi nie chciało się wstawać. Odpowiedział ziewając:
- Idź do komórki i nasyp z worka jedną pao. A pajsę połóż tutaj. Kogut wziął cały worek pszenicy, wypełnił nią swoje wole, po czym
wrócił do kupca udając niezadowolonego.
- Zbyt drobna jest twoja pszenica. Mój gospodarz na pewno nie będzie chciał takiego marnego ziarna. Nie biorę. Zwróć mi moją pajsę.
Schwycił rzuconą przez kupca monetkę i popędził do swego pana. Gond o mało nie zemdlał z wrażenia, gdy zobaczył strumień pszenicy, lejący się z wola ptaka.
Duma rozpierała koguta, gdy kroczył w stronę sklepu bławatnego. Zastał kupca spożywającego posiłek.
- Szanowny panie - rzekł kogut - mój gospodarz chciałby kupić kawałek materiału za jedną pajsę, Proszę mi odmierzyć.
Kupiec nie zamierzał przerywać jedzenia.
- Idź do komórki - powiedział - i utnij z beli jeden gaz*.
Kogut napchał do wola tyle materiału, ile się zmieściło, i wrócił do kupca udając niezadowolonego.
- Nie podoba mi się ten materiał. Myślę, że nie będzie się nadawał na ubranie dla mojego pana. Tym razem się wstrzymam. Oddaj mi moją pajsę.
Schwycił w locie monetkę i wrócił do gonda. Potrząsnął wolem, z którego niby obfity strumień zaczęły się wydobywać dziesiątki metrów materiału. Jego pan nie mógł się nadziwić. Wychwalał pod niebiosa mądrość i spryt swego koguta.
Już po kilku dniach na zgliszczach stanęła nowa chałupa. Od tego czasu gond nie zaznał więcej biedy. Nie wiadomo jednak dlaczego, kogut był ciągle jakiś zasmucony i markotny.
Pewnego dnia udał się na brzeg morza i tak długo napełniał swoje wole wodą, aż było już widać dno morskie. Z tym ciężarem skierował się ku świątyni Durgi. Wszedł do niej akurat wtedy, gdy bóg Agni odprawiał pudźę. Kogut zaczął wylewać wodę z wola. Zrazu Agni nie mógł zrozumieć, co się dzieje, wkrótce jednak pojął grożące mu niebezpieczeństwo. Woda niebawem zapełniła całą świątynię i Agni poczuł, że tonie.
Nagle zjawiła się bogini Durga i zapytała:
- Co ty czynisz, kogucie?
- Chcę utopić boga Agniego. Bardzo się na niego pogniewałem, bo spalił dom i cały dobytek mego pana.
Cóż, Agni musiał się przyznać do winy i przyrzec, że nigdy więcej nie spali żadnego gospodarstwa należącego do gonda. Bogini Durga zaś obiecała ze swej strony, że nikt nie zrobi ptakowi krzywdy. Kogut nie wrócił już do swego pana. Poleciał do lasu, gdzie odtąd zamieszkał.